Nie lubię poniedziałków...

Poniedziałek minął pod wezwaniem złego humoru.
Tym razem nie jest to zwykła śpiewka : stres stresem pogania, w pracy dużo pracy, w domu dużo domu.
Panna M. wymyśliła sobie, że zostanie profesjonalnym fotografem. Jak pomyślała tak zrobiła. Zaciągnęła swego Domownika do sklepu, co by jej wstrzyknął surowicę, gdy będzie gryzła, kopała i drapała uprzejmych sprzedawców.
Jeden, drugi, trzeci kasozjadacz i nic... ani widu ani słychu cacka, które stało się obiektem pożądania.
Osiem liter w auto i jedziemy 30 kilometrów słuchając czeskiej lolity z mapy ósmej czy dziesiątej generacji, tylko po to by spędzić kilka godzin na weryfikowaniu wniosków, odpowiadaniu na infantylne pytania, prześwietlaniu marnych dochodów ...
A w ramach deseru zgodzić się na ubezpieczenie canonaka za szaloną stawkę, bo przecież blondynoodpornych bądź self-healingowych jeszcze nie wynaleziono.

I cóż i zonk : PROSZĘ ZGŁOSIĆ SIĘ JUTRO DO GODZ. 12H
A miało być tak pięknie...

Cierpliwość nie jest w mojej naturze... furknęłam pod nosem, zabrałam dokumenta i zebrawszy się na uprzejmość włączyłam piąty bieg.

Dziś drugie podejście............obiecuję ćwiczyć cierpliwość!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twoje trzy grosze: